Ksiądz, który dla internowanych łamał wszystkie przepisy

Ksiądz, który dla internowanych łamał wszystkie przepisy

Dodano: 

Jeden ze znanych polityków III RP, z pochodzenia Żyd, poprosił mnie wówczas o chrzest. Ochrzciłem go na Białołęce. Ten człowiek ukrywał się po wyjściu z Białołęki. Proszę sobie wyobrazić, że przez pośredników poprosił mnie o spowiedź przed Wielkanocą, ponieważ wiedział, że przed Świętami trzeba się wyspowiadać. Prowadzony przez przewodnika, odwiedziłem go w mieszkaniu, w którym się ukrywał i wyspowiadałem go. Chrzciłem też w prywatnych mieszkaniach dzieci ludzi ukrywających się.

Jeszcze tylko ślubu konspiracyjnego brakuje…

No nie, takiego ślubu nie udzieliłem w czasie stanu wojennego, ale związałem węzłem małżeńskim jednego z internowanych. Tego człowieka dopiero za kratami ruszyło sumienie, że żyje z kobietą tylko po ślubie cywilnym. Pojechałem więc do jego partnerki. Ona szybko się zgodziła, nawet ucieszyła się, bo chciała wziąć ślub kościelny. Wszystko załatwiłem i w pokoju klawiszy odbył się piękny ślub. Ci ludzie do dzisiaj są zgodnym małżeństwem żyjącym po chrześcijańsku. Podróży poślubnej nie było. Zamiast tego ja pannę młodą odwiozłem do domu (śmiech).

To w stanie wojenny poznał ksiądz ks. Popiełuszkę?

Znaliśmy się już wcześniej, ale w tym okresie lepiej się poznaliśmy. „Popiełuch”, jak go nazywaliśmy, przychodził do mnie i pytał się o internowanych. On sam nie mógł do nich chodzić. Prawdę mówiąc trochę z góry na niego patrzyłem, bo był młodszym kolegą. Bardzo interesował się losem uwięzionych opozycjonistów, wielu z nich znał, potem przekazywał te informacje dalej. Zaskoczył mnie swoją troską, od tej pory zaczęliśmy się kolegować.

Jerzy nie miał łatwo. Kiedyś przyszedł do mnie ze łzami w oczach po rozmowie z ks. kardynałem. Dziś rozumiem, że ks. kardynał musiał apelować do Jerzego o powściągliwość, ponieważ trzeba było budować nowe parafie, więc siłą rzeczy musiał rozmawiać z komunistami. A u nich zawsze był jeden warunek: „Ks. Popiełuszko musi się uspokoić”.

Czytaj też:
Czerwoni nasyłali na nas kryminalistów. Mieliśmy na nich prosty sposób

A wtedy jak ksiądz na to patrzył na te próby uspokojenia działalności ks. Popiełuszki?

Wtedy nie za bardzo to rozumiałem. Uważałem, że szczególnie księża muszą odważniej iść na starcie ze złem – z komunizmem. Ale – tak jak powiedziałem – dziś już rozumiem dylematy przełożonych Jerzego.

Jest ksiądz również znany jako organizator Mszy Św. za Ojczyznę, które odbywały się w kościele seminaryjnym na Krakowskim Przedmieściu. Jak do tego doszło?

To było na sam koniec, kiedy wszyscy internowani wyszli już na wolność. W kościele św. Marcina spotkaliśmy się na nabożeństwie dziękczynnym. Na koniec nabożeństwa chyba Duch Święty mnie napełnił. Skoczyłem na krzesło i powiedziałem: „Spotkajmy się w pierwszą niedzielę po trzynastym u mnie w kościele seminaryjnym!” Myślałem, że przyjdzie kilka osób. Tymczasem przyszedł tłum – internowani, ich rodziny i w ogóle mnóstwo ludzi z opozycji. Zrodziła się z tego tradycja trochę analogiczna do Mszy Św. za Ojczyznę na Żoliborzu.

Nigdy nie zapomnę, jak urządziliśmy pielgrzymkę z naszego kościoła do kościoła Św. Stanisława Kostki na Żoliborzu do ks. Popiełuszki. Zomowcy wpadli wtedy w szał! Krążyli wokół nas, prawie mnie potrącili. Następnym razem ZOMO obstawiło cały mój kościół seminaryjny, żeby nie dopuścić do kolejnej pielgrzymki, ale my nawet nie planowaliśmy niczego takiego! Podobno strasznie potem zomowcy klęli, że niepotrzebnie zmarzli (śmiech).

No tak, sutanna działała na tamtych ludzi jak płachta na byka...

Różnie z tym bywało. Kiedyś jechałem Krakowskim Przedmieściem moim małym fiacikiem. Zomowcy mnie zatrzymali i nie chcieli mnie przepuścić. Ogarnęła mnie wielka złość. Pomyślałem sobie, że w czasie wojny nie bałem się chodzić z rodzicami po stolicy między niemieckimi patrolami, a teraz jakiś młokos z ZOMO będzie mi zagradzał drogę do domu? Jak na nich huknąłem! No i puścili mnie (śmiech).

Wie pan, po przeżyciu okupacji, kiedy widziałem na własne oczy rozstrzeliwania, to całe to ZOMO wyglądało dla mnie trochę jak maskarada. Czasem okazywało się, że nawet zomowcy mieli trochę respektu przed sutanną.

W stanie wojennym przewodniczył ksiądz ceremonii pogrzebowej Grzegorza Przemyka. Tego pogrzebu chyba nie da się zapomnieć?

Pogrzeb Grzegorza Przemyka. Kondukt żałobny w drodze na Cmentarz Powązkowski w Warszawie. W pierwszym rzędzie po środku idzie ks. Jan Sikorski. 19 maja 1983 r.

Tak, ta atmosfera na ulicach jest nie do zapomnienia. Wszyscy szli w ciszy. Prosił zresztą o to ks. Popiełuszko. Rzesza ludzi idzie w kompletnej ciszy... Ten ból, bezsilność... Młodzież zachowała się wspaniale, zdała ten trudny egzamin. Wszyscy szli w wielkim skupieniu. Na długo mi to zostało w pamięci. Pieszo szliśmy na cmentarz, to była długa droga, pełna podniosłości. A potem przeżywaliśmy podobne chwile podczas pogrzebu ks. Jerzego...

Jak wspomina ksiądz dzień, gdy okazało się, że ks. Popiełuszko zaginął?

Natychmiast pojechałem do Św. Stanisława Kostki. Ludzie się modlili, ale w kościele panowało „bezkrólewie”, bo proboszcz, ks. Teofil Bogucki, był w szpitalu. Wpadłem na pomysł, żeby odprawić w nocy Mszę Św. Ludzie oczekiwali pociechy, że ich ukochany kapłan wróci. Nie mogłem im tego obiecać. Zastanawiałem się, co ja mam im powiedzieć… To była dla mnie jedna z najtrudniejszych Mszy Świętych w życiu.

Ks. inf. dr Jan Sikorski (ur. 1935 r.) jest kapłanem archidiecezji warszawskiej. W stanie wojennym pełnił posługę duszpasterską wśród osób internowanych. W l. 1990-2001 ks. Jan Sikorski był Naczelnym Kapelanem Więziennictwa RP.