„Wyglądali, jakby byli w amoku”. Piekło internowanych w Wierzchowie

„Wyglądali, jakby byli w amoku”. Piekło internowanych w Wierzchowie

Dodano: 

Wyciągani z celi byli bici również na więziennych korytarzach, przez które starali się przedostać, osłaniając się przed ciosami ustawionych w szpalerze mundurowych, tłukących pałkami bez opamiętania.

„Ten człowiek za dużo mówi”

Popołudniu dowódca kolejnej zmiany nakazał, aby do apelu tego dnia wszyscy stanęli w dwuszeregu, na baczność. Po otwarciu drzwi internowani w każdej z cel mieli wstać, a starszy celi miał zameldować stan. Większość postanowiła nie wykonywać tego rozkazu.

Przy kolejnej celi, w której nikt nie reagował na komendy klawiszy, do środka znowu wbiegli uzbrojeni w pałki strażnicy i bijąc wyciągali ludzi na korytarz, ustawiając ich w dwuszeregu. Nawet chorych zrzucano z łóżek i kopniakami pomagano im przyjąć postawę zasadniczą. Jeden z mężczyzn, widząc bitych kolegów, krzyknął: „Panowie, co robicie!”. W odpowiedzi usłyszał dowódcę strażników: - Ten człowiek za dużo mówi.

Chwilę potem internowany został powalony na posadzkę i był długo bity przez paru oprawców w mundurach. W innej celi ktoś domagał się przestrzegania regulaminu więzienia, po kilku uderzeniach pałką zrozumiał, na czym polega on w praktyce. Kolejni internowani, którzy odmówili podporządkowania się komendom klawiszy byli bici, a gdy upadli, dostawali jeszcze większy wycisk.

Eugeniusza Wąsowicza tłukło z pasją trzech oprawców, ale mężczyzna nie wstał i nie pozwolił postawić się w szeregu na baczność. Funkcjonariusze wywlekli go wreszcie na korytarz, gdzie dalej się nad nim znęcali.

- Wtedy uświadomiłem sobie, że mogą zrobić z nami wszystko, nawet obedrzeć ze skóry, pamiętam to poczucie beznadziei – mówił pobity Przemysław Fenrych. - Jeden z kolegów, Mirosław Kwiatkowski, w wyniku pobicia został kaleką.

Tadeusz Dziechciowski w swoim „Dzienniku z internowania” zapisał m.in.: „Cela zapełniła się milicjantami z ochrony. Hełmy, tarcze, pałki w rękach. Wojtek [Strzeszewski] stwierdził później jakby sprawiali wrażenie albo podchmielonych, albo czymś odurzonych. Myślę jednak, że to nie to, oni byli pełni nienawiści, której nie ukrywali, czekając tylko na chwilę, żeby się z nami zabawić. Porucznik jeszcze raz rzucił swoje „Powstań”. Za moment na znak głową zaczęli bić. Jakikolwiek opór był bez sensu. Wstaliśmy z miejsc, ustawiliśmy się. Porucznik, jeden z tych najbardziej wrednych z tutejszej obsługi, dosłownie wycedził: - Tak ma być codziennie, skończyły się pieszczoty. Mamy zezwolenie generała.

Spuchnięta dłoń milicjanta

Po zajściach wszystkich rannych zbadał lekarz, a w marcu do zakładu przyjechał prokurator. Przesłuchano ponad stu świadków. Wszystkich klawiszy i milicjantów z ochrony zakładu ogarnęła jednak jedna dolegliwość: amnezja.

Nikt nie pamiętał, co się właściwie stało. Żaden z nich nie używał pałki, nie widział też, by robili to inni koledzy. Duża część poczuła się zaatakowana słownie przez internowanych. Niektórzy wręcz twierdzili, że osłaniali uwięzionych. Nie mogli jednak sobie przypomnieć, dlaczego musieli to robić i przed kim. Sami poszkodowani żartowali później, że zachowywali się agresywnie wobec milicjantów, a świadczyło o tym zasłanianie się przed padającymi zewsząd uderzeniami pałek. Zresztą znaleźli się i funkcjonariusze zeznający, że zostali pobici przez internowanych. Jednak u żadnego nie stwierdzono jakichkolwiek obrażeń. No, może z wyjątkiem jednego, który miał spuchniętą dłoń. Powód uszczerbku był jednak nieco inny niż w pozostałych przypadkach. Milicjant dostał bowiem pałką od swojego kolegi, bo ten nie trafił w internowanego.

Na korzyść pobitych zeznawali natomiast żołnierze rezerwy, którzy przyznawali, że nie było najmniejszego powodu do bicia zatrzymanych.

Ostatecznie prokuratura zdecydowała, że dowódcy oddziału nie dopełnili swoich obowiązków, ale śledztwo umorzono, ponieważ oficerowi cieszyli się dotąd nieposzlakowaną opinią. Zarzuty przekroczenia uprawnień usłyszeli natomiast szeregowi funkcjonariusze. Ale i w ich przypadku sąd wojskowy zrezygnował z wymierzenia kary ze względu na niską społeczną szkodliwość czynu.

Sprawiedliwość dopadła, przynajmniej niektórych, 33 lata później. W wyniku wznowionego postępowania jedenastu strażników dostało wyrok 1,5 roku do dwóch lat w zawieszeniu.

Zapraszamy do dzielenia się wspomnieniami ze stanu wojennego. Teksty można przesyłać na adres: [email protected]